W katolickiej Tradycji, Kościół katolicki okreslany jest jako Kościół cierpiący, walczący i tryjumfujący. Wojna jest zaś metaforą stanu, w jakim chrześcijanin musi trwać w świecie aż do Dnia Sądu. Wojna zatem, rozumiana przynajmniej jako wewnętrzne duchowe zmaganie, musi być czymś normalnym dla kogoś, kto "nie samym chlebem żyje".

Arystoteles określał człowieka jako "zwierze polityczne", zaś Clausewitz zauważył, że wojna jest niczym innym, niż kontynuacją polityki, tyle że prowadzoną innymi środkami. Z zestawienia tych definicji wynika że wojna, obok spraw ustrojowych państwa, jest kluczowm zagadnieniem politycznym. Ale jest też zagadnieniem egzystencjalnym i moralnym, choćby dlatego, że w powodowanych nią ekstremalnych warunkach ujawnia sie prawda o wartości tak ludzi, jak i państw.

Wojna - jako zagrożenie życia w skali masowej – budzi trwogę i bywa oceniana jako zło skrajne, dla którego nie może być żadnego uzasadnienia. Bardzo wielu wyciąga z tego wniosek (choć mało kto jawnie się z tym afiszuje), że najważniejszym zadaniem polityki jest utrzymanie pokoju, nawet za cenę częściowej, a nawet pełnej rezygnacji z wolności, jeśli utrzymanie pokoju tego wymaga. W realnym świecie taki radykalny pacyfizm powoduje nieuchronnie polityczne podporządkowanie krajów próbujących prowadzić politykę ugodową tym, które nie wahają się korzystac z argumentu siły.

Wojna bowiem - w odróżnieniu od naturalnych kataklizmów, jest stanem wynikającym z działania wolnej woli, zarówno agresora, jak i obrońcy. Jest zatem aktem największego natężenia woli w realizacji celu politycznego, w wymiarze tak indywidualnym, jak i zbiorowym (Clausewitz).

Ktoś mógłby oponować twierdząc, że nikt mobilizowanych żołnierzy nie pyta o zdanie. Jest jednak powszechnie znaną prawdą, że żołnierz który nie jest wewnętrznie zdeterminowany do walki, może ją skutecznie prowadzić jedynie w sytuacji miażdżącej przewagi nad nieprzyjacielem. Taka sytuacja ma miejsce w przypadku niektórych agresji, nigdy jednak nie występuje, gdy trzeba bronić własnego kraju przed jawnym napadem zbrojnym. Gotowość do prowadzenia wojny, do ponoszenia ofiar, jest zatem pewną moralną predyspozycją, warunkującą polityczna podmiotowość, czy też szerzej - po prostu wolność i niepodległość kraju, który swój polityczny status pragnie zachować.

Tą predyspozycją jest pewna szczególna cnota: męstwo. Bez męstwa, nie można sobie wyobrazić zdolności do obrony, zatem jest ono czyms zgoła podstawowym, jako przymiot żołnierza.

Znane są w historii przykłady wojowników, którzy odznaczali się niezwykłym męstwem, lecz jednocześnie nie byli zobligowani do obrony swojej ojczyzny. Ich męstwo było w pewnym sensie częścia pewnego profesjonalnego etosu. Mam tu na myśli zarówno kierujących się kodeksem Bushido samurajów, jak i znakomitych najemnych piechurów szwajcarskich. Bez wątpienia takimi "profesjonalistami" byli Tatarzy Czyngis-Hana. Zapewne można by znaleśc jeszcze inne, liczne przykłady. Można obecnie zaobserwować odradzanie się tych wzorców, wraz z rozpowszechnianiem się konfliktów zbrojnych o charakterze ekspedycyjnym, mających dość luzny związek z bezpośrednim zagrożeniem krajów-stron konfliktów, a bardzo duży z ich ekonomicznymi interesami. Choć i tu da się zauważyć coraz większą obecność profesjonalistów, od których nikt męstwa już nie oczekuje. Nie jest też ono potrzebne operatorowi "drona", " walczącemu" z "wrogimi wojownikami" od 8 do 16 w klimatyzowanym pokoju w Santa Monica...

Wolno jak sądzę stwierdzić, że to nie ten rodzaj męstwa musi być fundamentem zdolności kraju do obrony. Skuteczna obrona, a zatem również zdolność do odstraczania agresora, musi wynikac z woli całego narodu, i zadaniu temu musi byc podporządkowany cały jego wysiłek, również w okresie pokoju.

Tylko wtedy, jeśli wola narodu do obrony własnej wolności jest stała, niezłomna i masowa (nawet jeśli nie obejmuje większości społeczeństwa to jest jednak na tyle powszechna, że jest w stanie zneutralizowac naturalną innercję defetystów), naród ten zdolny będzie do przeciwstawienia się agresji, a armia, którą do tego celu wystawi, będzie narzędziem niezawodnym i skutecznym.



Z powyższych uwag wynika, że nie sposób oddzielić problemu stanu morale armii od stanu morale całego narodu. To dwie strony tego samego medalu.

Skąd zatem naród bierze swoją siłę moralną? I na czym ta siła polega?
Człowiek, istota wolna i myśląca, by skutecznie działać, potrzebuje rozeznania, co jest dobre a co złe. Potrzebuje również bardzo szczególnej motywacji, dzięki której będzie w stanie odrzucić to, co dlań jednostkowo korzystne, na rzecz tego, co - choć często wymaga poświęceń - jest moralnie słuszne, czyli jest obowiązkiem (powinnością), do którego poczuwamy się mocą wewnętrznego imperatywu. Motywacja ta jest niezbednym czynnikiem pobudzenia woli do właściwego działania. W jaki sposób motywacja ta powstaje? I czym ona jest?
Nie będzie chyba niczego odkrywczego w stwierdzeniu, że wychowanie dziecka, bardziej nawet niż na przekazywaniu wiedzy polega na wdrażaniu go do obowiązków. Jest to trudne, bowiem natura ludzka za obowiązkami raczej nie przepada. Dlatego do przełamania tych naturalnych oporów, niezbędnym jest przekazanie młodemu człowiekowi pewnego tajmniczego daru, który nas zmienia i kształtuje, usposabiając do ofiary i poświęcenia. Tym darem jest miłość, rozumiana nie jako przelotny afekt, ale moc, która wiąże ze soba ludzi w sposób nierozerwalny. Nie przypadkiem w polszczyznie etymologia słowa "poświęcenie", które oznacza nic innego jak miłość w działaniu, kieruje nas na trop doświadczenia religijnego. W cywilizacji, w której wyrośliśmy, wszystko co dobre przenika tchnienie Boga, który jest Miłością. Również miłością Ojczyzny, która dała nam przepiękny język i wyjątkową historię. Nawet gdyby nie były one tak niezwykłe, i tak bylibyśmy w moralnym obowiązku miłości, w taki sam sposób jak winniśmy miłość rodzicom (słowo "ojczyzna" podkreśla ten związek).
Tym bardziej, gdy jest się dziedzicem takiej tradycji, jaką zostawiły nam w spadku poprzednie pokolenia. Polacy, choć współcześnie wywodzą się z różnych warstw społecznych, dziedziczą ponad pięćsetletnie tradycje polityczne i kulturowe szlacheckiej Rzeczpospolitej, co czyni nas w swej istocie narodem szlacheckim, a szlachectwo zobowiązuje! Zobowiązuje w pierwszym rzędzie do tego, co było głównym uzasadnieniem wszelkich szlacheckich przywilejów: do obrony ojczyzny przed zewnętrznym napadem, ale też do obrony słabszych, którzy sami bronić się nie mogą, przed bezprawną przemocą.
Naród ma moralną siłę, wynikającą z samoświadomości, jeśli zna swoją hstorię. Ona jest jego pamięcią, i to pamięcia szczególnego rodzaju - taką, w której funkcjonuje jasny podział na to co dobre, i co złe. Gdzie ocenia się ludzi i wydarzenia w sposób jednoznaczny. Dlatego pierwszym i najważniejszym frontem walki o moralne odrodzenie narodu jest walka o prawdę historyczną, która musi być prowadzona w sposób bezkompromisowy! Bo o ile kompromis bywa pożyteczny we wszystkich innych obszarach polityki, to z pewnościa nie w sprawach polityki historycznej!
Jest w tej sferze jeszcze bardzo wiele do zrobienia, zwłaszcza że wciąż mamy do czynienia z "białymi plamami", zwłaszcza w naszej najnowszej historii. Ponadto w ostatnich latach mieliśmy okazję zetknąć się z działaniami wielu państw i organizacji pozarządowych, w bardziej lub mniej otwarty sposób realizujacych poprzez konsekwentną politykę historyczną swoje interesy, z reguły bardzo Polsce nieprzyjazne. Nie dość, że ucierpiał na tym prestiż i dobre imie Polski (słynne tzw. "polskie obozy"), to jeszcze doszło do tego, że fałszami i półprawdami karmi się samych Polaków, wykorzystujac przewagę w środkach masowej komunikacji i merkantylne zależnosci post- peerelowskiej "elity" naukowej i kulturalnej. Polityka historyczna jest zatem niczym innym niż "dogrywką" z ostatniej wojny, a może i przygotowaniem do następnej. Szukanie kompromisu w tym obszarze to zakamuflowana forma postaw kapitulanckich, lub wręcz zdradzieckich. Interes narodowy Polski i Polaków domaga się od nas wierności prawdzie historycznej, wierności idącej dalej niż tylko bierne odrzucanie kłamstw i manipulacji. Prawda o polskiej historii musi byc żywa i znana, i to nie tylko Polakom. Winniśmy to przeszłym pokoleniom, które za wolność i niezawisłość naszego kraju zapłaciły wysoką cenę. Winniśmy to równiez pokoleniom przyszłym, które bez tej prawdy pod wpływem wrogiej propagandy od polskości najzwyczajniej odpadną, i którym łatwiej będzie odebrać niepodległy byt państwowy w atmosferze obojętności świata...
Drugim podstawowym obszarem, w którym kształtuje sie motywacja do ponoszenia ofiar na rzecz dobra wspólnego jest sfera wiary, która choćby z tego powodu musi znajdować się pod naszą szczególną ochroną. Polacy muszą strzec wiary rzymsko-katolickiej nie tylko ze względu na sprawy ostateczne (choć oczywiście przede wszystkim z tego powodu), ale również z powodu wpływu, jaki wiara wywiera na moralną kondycję narodu i państwa. W tej sprawie jedyne co można i trzeba zrobić, to chronić na wszelkie sposoby obecność Kościoła rzymsko-katolickiego z przestrzeni publicznej (zwłaszcza w mediach!), ale również w szkole i w domu. Trzeba też zwalczać w sposób bezwzględny wszelkie przejawy neo-jakobinizmu, kulturowego liberalizmu i permisywizmu moralnego. Tu też nie należy szukać kompromisów, a jeśli już, to muszą to być kompromisy które gwarantują dominację w przestrzeni publicznej tradycyjnego kształtu symbolicznego poskiej kultury, i wyrażanej nim aksjologii.
Wreszcie na koniec trzeba poświęcic słów kilka pozostałym czynnikom, wpływającym na morale wojska, zwłaszcza w warunkach bojowych.
Jest powszechnie znaną prawdą, że tak w sporcie, jak i na wojnie, a więc tam gdzie trzeba walczyć o zwycięstwo, porażki osłabiają ducha walki a sukcesy go wzmacniają. Zależność ta wyjątkowo silnie występuje w sytuacji konfliktu zbrojnego, gdzie porażki i sukcesy przekładają się bezpośrednio na stan liczebny wojska, a co za tym idzie jego siłę bojową w stosunku do siły nieprzyjaciela. To zaś ma bezpośrednie przełożenie na szanse przeżycia biorących udział w walce żołnierzy. W armii zwycięskiej szanse te rosną, i to rosną wprost proporcjonanie nie tylko do jej dotychczasowych wyników, ale też w stosunku do wzrostu agresywnego ducha bojowego wszystkich żołnierzy, wyrażającego się wolą wyeliminowania z walki jak największej liczby żołnierzy nieprzyjacielskich, złamania ich ducha bojowego i pokonania w ten sposób wroga. Tą racjonalą kalkulację wspiera wzmocniony sukcesami optymizm, ugruntowany wiarą w sensowność poświęceń i wyrzeczeń oraz związanego z walką ryzyka. Dlatego właśnie morale zwyciężającej drużyny w sporcie, i zwycięskiej armii na wojnie jest zwykle wyższe, niż pobitego przeciwnika. I dlatego też często zdarza się, zwłaszcza w sytuacjach walki w obliczu dramatycznej przewagi nieprzyjaciela, że najlepszą metodą obrony staje się atak, czego doskonałym przykładem może byc polska kontrofenzywa w sierpniu 1920. Nie zawsze jednak warunkiem faktycznego zwycięstwa musi być zajęcie wrogiego terytorium lub poprowadzenie skutecznej ofenzywy. Czasami długotrwała i uporczywa obrona, przysparzająca napastnikowi ciężkich strat, nieproporcjonalnych do osiaganych sukcesów potrafi być faktycznym zwyciestwem, co dobrze z kolei ilustruje przykład fińskiej obrony przed sowiecką agresją w czasie Wojny Zimowej 1939.
Wynik starcia militarnego, na który stan morale wrogich armii ma ogromne znaczenie, uwarunkowany jest jednak również szeregiem czynników natury materialnej, które wpływają na ich zdolność do stawiania długotrwałego oporu lub skutecznego prowadzenia działań zaczepnych. Przede wszystkim jest to siła bojowa armi, związana z jej liczebnoscią, wyszkoleniem i uzbrojeniem, stanem zapasów oraz zdolnoscia ich odtwarzania, mobilnością oraz – co chyba najważniejsze - umiejętnym dowodzeniem, łączącym talent z doświadczeniem i rozwagę z odwagą. Niebagatelne znaczenie ma również bezpieczeństwo ludnosci cywilnej, zwiazana z nim zdolność udzielania przez nią wsparcia walczącej armii oraz pewność żołnierzy, że kontynuowanie przez nich walki nie naraża ich bliskich na tyłach bardziej, niż jej zaprzestanie. Wszystkie wyżej wymienione czynniki wpływają na stan morale armii, a co za tym idzie na jej realną gotowość bojową, warunek sine qua non niepodległości kraju, na której straży armia ta stoi.
Reasumując, należy stwierdzić że o ostatecznym zwycięstwie bądz klęsce w wojnie decyduje przede wszystkim wola walki. Nawet seria przegranych bitew nie musi rozstrzygnąć wyniku wojny, jeśli wola oporu i walki nie zostanie złamana. Tym niemniej moralnie słuszny cel wojny, oraz nieugięta postawa dowództwa i żołnierzy same w sobie nie wystarczą, by duch bojowy mógł się w armii długo utrzymać. Potrzebna jest jeszcze do tego realna szansa na osiągnięcie zwycięstwa, bowiem toczenie walki zbrojnej z góry skazanej na klęskę, w dodatku przysparzająca ciężkich strat ludności cywilnej i doprowadzająca kraj do ruiny, nie jest już rowadzeniem wojny sprawiedliwej, w rozumieniu Św. Tomasza z Akwinu. To jest granica, która oddziela ducha bojowego chrześcijańskiego wojownika od bezwzględnego fanatyzmu niechrześcijańskiej proweniencji.
Nie trzeba chyba dodawać, że wymienione powyżej warunki, wpływające na stan morale armii, związane są z długotrwałym, ciągłym procesem przygotowywania się do obrony. Przy czym – jak już wcześniej powiedzieliśmy - czynić to trzeba z założeniem, że do odparcia zbrojnej agresji musi się przygotować nie tylko sama armia, ale cały kraj, wszystkimi swoimi siłami i zasobami, a zapobiec jej można jedynie wówczas, kiedy w czasie pokoju traktuje się ją nie tylko jako teoretycznie możliwą, ale raczej jako wysoce prawdopodobną, w myśl rzymskiej zasady "sivis pacem, para bellum".
Z poważaniem
Ernest Treywasz