Uwagi do artykułu dr. Romualda Szeremietiewa „LWP contra NATO”
(Nowy Ekran http://szeremietiew.nowyekran.pl/post/55264,lwp-contra-nato-cz-4)
Artykuł dr. hab. R. Szeremietiewa na temat sytuacji geopolitycznej Polski w czasie zimnej wojny jest ważnym głosem w dyskusji o polskiej historii najnowszej, zwłaszcza że porusza on jej szczególnie dotąd skrywany aspekt: rolę LWP w planowanych działaniach wojennych w ramach przewidywanej III wojny światowej, oraz prawdopodobne skutki, jakie wybuch tego konfliktu przyniósł by Polsce.
Już samo podniesienie tematu jest czymś niezwykle cennym. Ogromna zaletą jest też odwołanie się do materiału faktograficznego, zawartego w dokumentach LWP, co pozwala na wyjście ze sfery spekulacji na twardy grunt faktów. Ma to jednak też swoją stronę negatywna, naraża bowiem na ryzyko częściowo fałszywych konkluzji, wynikającą z nie dość krytycznej analizy źródeł. W moim przekonaniu Autor nie ustrzegł się przed tym niebezpieczeństwem, co postaram się udowodnić. Chciałbym jednocześnie zastrzec, że podobnie jak Autor uważam, że niebezpieczeństwo całkowitego zniszczenia kraju w wyniku działań zbrojnych z użyciem broni jądrowej było realne, i że wynikało ono z agresywnej polityki Kremla, i serwilistycznej postawy władz PRL w ogóle, a dowództwa LWP w szczególności.
Przedstawiona przez dr. Szeremietiewa rekonstrukcja strategii UW (czyli Kremla) zakłada, ze NATO musiałoby dokonać prewencyjnych uderzeń atomowych na wielkie jednostki UW w fazie ich koncentracji, bezpośrednio poprzedzającej atak. Innym założeniem ćwiczeń miałoby być odparcie ataku sił NATO na terenie NRD. Dopiero taki casus belli miałby spowodować zbrojną odpowiedz UW, w postaci błyskawicznej kontrofensywy.
Jestem całkowicie przekonany, że taka właśnie była treść ćwiczeń sztabowych dowództwa UW. I jednocześnie uważam, że miały one charakter strategicznej dezinformacji, co można stosunkowo łatwo udowodnić, za pomocą następujących argumentów:
NATO było strukturalnie niezdolne do ataku za pomocą broni konwencjonalnej z powodu kilkukrotnej przewagi UW w ilości sprzętu pancernego, braku drugiego rzutu strategicznego oraz obronnego charakteru swojej doktryny wojennej, o czym dowództwo UW było doskonale poinformowane.
Atak prewencyjny z użyciem jądrowych środków rażenia musiałby być poprzedzony dodatkową koncentracją sił UW, a więc czymś, czego UW nie planowało. Co więcej, stałym elementem szkolenia taktycznego sowieckich sił pancernych na terenie NRD było błyskawiczne przejście do ataku z terenu garnizonu. Można zatem zakładać, ze dyslokacja poszczególnych jednostek pierwszego rzutu strategicznego w NRD była tożsama z niegdyś obowiązkowym w strategii manewrem koncentracji, poprzedzającym uderzenie. Czymś dużo ważniejszym w skali strategicznej od koncentracji jest bowiem zaskoczenie, o czym Rosjanie boleśnie przekonali się w sierpniu 1941 (Wehrmacht był skoncentrowany, ale technicznie nieprzygotowany do wojny zimowej, co zmyliło sowiecki wywiad; brak koncentracji przed uderzeniem, przy jednoczesnym występowaniu tego elementu w ćwiczeniach i planach „obronnych” był odpowiednikiem tamtej – przypadkowej zresztą, bo nieplanowanej – strategicznej dezinformacji).
Przyjecie założenia, że wpierw prowokuje się NATO do przeprowadzenia uderzenia prewencyjnego, na skutek którego zniszczeniu ulega większa część lotnictwa, jest
wewnętrznie sprzeczne.
Głównodowodzącym UW był zawsze wiceminister obrony ZSRR, innymi słowy rzeczywiste decyzje podejmowano na poziomie wyższym niż dowództwo UW, zatem prawdziwy plan wojny mógł – a w moim przekonaniu musiał – wyglądać inaczej.
Elementy „obronne” w planach i ćwiczeniach UW miały jedynie charakter „zasłony dymnej”, strategicznej dezinformacji na użytek NATO, świadczącej o rzekomo „obronnym” charakterze UW, który nie zaatakuje, jeśli NATO nie da się sprowokować.
Innymi słowy, odtwarzanie prawdziwej doktryny użycia sił zbrojnych UW przez władze na Kremlu na podstawie dokumentów, które pozostały w Polsce, jest możliwe dopiero po uwzględnieniu zastrzeżeń wynikających z punktu 4.
Czy oznacza to, ze ćwiczenia w ramach UW były całkowicie oderwane od politycznych realiów?
Nic podobnego! Ich zasadnicza część, czyli kontrofensywa, pozostawała nadal rdzeniem doktryny. Jedyna różnica, w porównaniu z planem rzeczywistym, polegała na wyborze momentu ataku, co było warunkiem koniecznym jego powodzenia. Można zatem założyć, że moment, w którym wojska UW mogłyby dostać rozkaz wymarszu z baz, poprzedzający o kwadrans moment startu wszystkich samolotów bojowych (do ataku lub przebazowania na lotniska zapasowe), mógł nastąpić praktycznie w każdej chwili, w samym szczycie europejskiego „odprężenia”. I nikt, poza najwyższym kierownictwem ZSRR nie tylko nie mógł go znać, ale nie mógł też znać istoty systemu, który udając własna słabość, skrycie przygotowywał nagły, śmiertelny cios.
Innym, istotnym aspektem całego zagadnienia musiała być kontrola eskalacji planowanego konfliktu. Autor artykułu konkluduje, jakoby Kreml doszedł do wniosku, ze przewaga wojskowa jest niewystarczająca do rozpoczęcia działań wojennych, dlatego w końcu odstąpił od agresywnego planu wojennego. Mam ta konkluzje za uproszczoną, a w swym uproszczeniu mylącą. To, że do sowieckiego ataku ostatecznie nie doszło, jest tylko częścią prawdy. Nie wiemy bowiem, w jakich okolicznościach i kiedy dokładnie sowieci od swoich planów odstąpili. Wielce prawdopodobnym wydaje się sytuacja, w której nie była to pojedyncza decyzja, lecz raczej stopniowy proces, stale narażony na jakieś załamanie pod wpływem działania jakiejś wyjątkowo agresywnej, awanturniczej grupy w obrębie sowieckiego ścisłego kierownictwa politycznego i wojskowego. Wtedy gotowe już plany mogły być w każdej chwili uruchomione, choć przyznać trzeba, że po zakończeniu bardzo groźnego dla pokoju w Europie „odprężenia”, po ewakuacji płk. Kuklińskiego i wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, o czynniku zaskoczenia nie mogło być już mowy. Nie jest dziełem przypadku, ze wydarzenia te zbiegły się ze zmiana amerykańskiej doktryny użycia sił konwencjonalnych i atomowych w Europie (1981), i poważnym dozbrojeniem NATO w środki rażenia nuklearnego (1982-84). Dopiero takie „podniesienie poprzeczki” zmusiło Kreml do stopniowego odchodzenia od wojennych, agresywnych planów.
Uważam, ze założenie jakoby Kreml planował rozpętanie ogólnoświatowej pożogi nuklearnej, z użyciem strategicznych, międzykontynentalnych pocisków wielogłowicowych nie wytrzymuje krytyki. To nie byli nigdy samobójcy, ale zawsze zimno kalkulujący szachiści.
Uważam, że ich plan eskalacji konfliktu polegał na ograniczeniu nuklearnego teatru działań wojennych do Europy Środkowej, czyli do terenów, na których miało nastąpić główne rozstrzygnięcie wyników wojny. Podpowiada to zwykła analiza struktury logiki konfliktu, interesów i możliwości jego uczestników.
Zarówno Polska, jak i Niemcy Zachodnie, nie wspominając o NRD, nie miały nic do powiedzenia w sprawie ewentualnego użycia broni jądrowej. Co innego Francja czy Wielka Brytania. Państwa te, dysponując własnym arsenałem jądrowym (i to w dodatku z pełną triadą środków przenoszenia), posiadały zdolność odwetową, co MUSIAŁO ograniczać plany użycia taktycznej broni jądrowej przez Kreml. W dodatku wstrzemięźliwość Kremla musiałaby spowodować destabilizację polityczną w obydwu europejskich mocarstwach jądrowych wchodzących w skład NATO, z dużymi szansami na ich neutralizacje, a następnie izolację.
To, że przy okazji Polska uległaby całkowitemu zniszczeniu, nie tylko nie było dla Kremla żadnym problemem, ale mogło być planowane jako „ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej”, niezbędny warunek zdobycia trwałej i niepodważalnej hegemonii w Europie.
Jednocześnie jest niezwykle mało prawdopodobne że Amerykanie, po klęsce militarnej w Europie, i zniszczeniu ich siedmiu dywizji ekspedycyjnych, zaryzykują strategiczne kontruderzenie, które mogłoby się zakończyć sowieckim nuklearnym odwetem i obróceniem w perzynę ich miast. Wydaje się zatem, że sowiecki plan strategiczny, polegający na niespodziewanym ataku z ograniczonym terytorialnie użyciem broni jądrowej miał – w kategoriach militarnych i politycznych – sens i szanse powodzenia, pod warunkiem osiągnięcia pełnego zaskoczenia. To, że w kategoriach moralnych plan ten był monstrualną zbrodnią, jest zupełnie innym zagadnieniem. Warto przy tym pamiętać, że działanie systemu sowieckiego kosztowało życie dziesiątek milionów ludzi, i że pomimo tego większa część Rosjan do dziś z nostalgia wspomina sowieckie czasy, jako okres imperialnej potęgi swojego państwa.
Chciałbym się też odnieść do pewnych szczegółów, czyli do mało realistycznych – w opinii Autora artykułu – ocen wpływu promieniowania na zdolność bojową wojsk, a także do innych niż stricte militarne przygotowań do przyszłej wojny, jakie zostały poczynione w Polsce.
Jak dowiodły manewry wojskowe z użyciem broni jądrowej, przeprowadzone we wczesnych latach pięćdziesiątych zarówno przez USA jak i ZSRR, dawki promieniowania, które dostają żołnierze w trakcie przemieszczania się po terenie skażonym radioaktywnie na skutek wybuchu jądrowego, choć wpływają negatywnie na ich zdrowie i mogą zwiększać ryzyko chorób nowotworowych w przyszłości, nie eliminują z walki co najmniej przez tygodnie. Zgodnie z sowiecką tradycją, życie żołnierzy którzy mieli „wyzwalać” Europę nie jest szczególnie cenne, w związku z tym to, co miałoby się z nimi stać po kilku tygodniach od wybuchu wojny, lub później, z punktu widzenia sowieckich planistów miało zupełnie drugorzędne znaczenie, tym bardziej że zgodnie z wyliczeniami planistów, większość spośród tych „oswobodzicieli” zginęłaby w walce.
Co innego jednak, gdy chodzi o korpus oficerski. Tu trzeba przyznać, sowieci z góry zadbali o swoich ludzi, o czym świadczy liczba budowanych w Polsce wielkich szpitali w małych miastach, mniej narażonych na atak jądrowy. Mały, ale istotny szczegół w całej układance.
Kończąc, chciałbym dodać, że choć spieram się z Autorem artykułu z Nowego Ekranu, to jest to przecież spór o szczegóły. Szczegóły istotne, bowiem od nich niekiedy może zależeć percepcja prawdy historycznej w ogólniejszym wymiarze. Ktoś mógłby bowiem, na podstawie artykułu próbować dowodzić, ze UW był rzeczywiście układem obronnym, skoro planował jedynie odparcie ataku... Warto zatem próby takich ewentualnych manipulacji antycypować, i zwalczać nim się upowszechnią, a najlepsza do tego metoda wydaje się pełniejsze naświetlenia historycznego tła oraz istotnych dla sprawy szczegółów.
Mógłby mi ktoś zarzucić, że w odróżnieniu od dr. Romualda Szeremietiewa posługuję się głównie spekulacjami. Odpowiem na to w ten sposób: obszarem dociekań są sprawy, będące przez ostatnie pół wieku przedmiotem nie tylko najgłębszej tajemnicy, ale i bardzo konsekwentnej dezinformacji. To, co prezentuje powyżej jest jedynie pewną hipotezą badawczą, i jej droga do statusu historycznego paradygmatu nie będzie prosta.
Jeśli jednak jest to hipoteza słuszna, i znajdzie pełne potwierdzenie w innych źródłach, może i powinna stać się ważnym przyczynkiem do najnowszej historii nie tylko Polski, ale i Europy oraz świata, podobnie jak wydarzenia z przełomu sierpnia i września 1939.
Ernest Treywasz
Warszawa 08.03.2012